Draco leżący na poduszkach z zamkniętymi oczami i wtulona w niego
Hermiona – taki widok zastał Austin następnego ranka, gdy zajrzał do
Skrzydła Szpitalnego. Chciał iść w tym wypadku do Pansy lub Zabiniego,
ale szybko zdał sobie sprawę, że oni też teraz pewnie spędzają czas
tylko we dwoje. I poczuł się nagle dziwnie samotny. Co prawda, Astoria
też była singielką, ale wiedział, że ma kogoś na oku – ten jej ciągły
uśmiech i rozmarzony wzrok. Tylko on był sam. Miał przyjaciół,
spędzali razem czas, ale brakowało mu kogoś znacznie bliższego. Nie,
żeby miał z tym jakiś problem – wiele dziewczyn o nim marzyło, a on
dobrze to wiedział. Jednak nie chciał, nie mógł, bo obiecał… Na
tamtej imprezie z Hermioną to była zwykła zabawa – wiedział, że
dziewczyna też nie myśli o tym poważnie. Po prostu jeden wieczór,
kilka drinków, trochę ognistej whisky… A osoba, której coś przyrzekł
była daleko, daleko, nie wiadomo dokładnie gdzie… Durmstrang. Tylko
tyle wiedział. Poznał ją na zeszłych wakacjach w Irlandii. Jego
rodzice często zabierali go na wczasy. Ale tym razem państwo
Osgoodowie źle dobrali miejsce – jakaś nudna wiocha na północy kraju.
Zamieszkana przez czarodziejów, którzy prawdopodobnie ostatni raz
użyli różdżki na egzaminach kończących edukację. Austin teleportował
się wtedy do najbliższego miasteczka w nadziei, że znajdzie jakiś
klub. I wtedy zobaczył…
(wspomnienie)
Teleportował się przed ratuszem. Było już późno i nie spodziewał się,
że ktokolwiek może go zobaczyć. Aż nagle ujrzał odwróconą tyłem
blondynkę. Stał chwilę bez ruchu, nie wiedział czy słyszała trzask
związany z przeniesieniem. Nagle odwróciła się. Miała taki promienny
uśmiech. Chłopak niepewnie schował różdżkę za siebie.
- Nie chowaj jej. Wiem, że się teleportowałeś.
Już wyciągał ją z powrotem zza pleców, aby wyczyścić jej pamięć i nic
się nie wydało, ale błyskawicznie wycelowała w niego swoją.
- Chcesz rzucić na mnie Obliviate? Powodzenia.
- Jesteś czarownicą? Nie chodzisz do Hogwartu.
- Hogwart nie jest jedyną szkołą magii na tym globie.
- A co tu robisz o drugiej w nocy?
- Mogę cię zapytać o to samo – stwierdziła.
- Idę do jakiegoś lokalnego klubu. Dołączysz się? – szybko ocenił jej
seksownie zaokrąglone biodra i malinowe usta.
- Niestety nie, ale dobrej zabawy – uśmiechnęła się najpiękniejszym
uśmiechem jaki kiedykolwiek widział.
- Nie powiesz mi, co tutaj robisz?
- Nie.
- To cześć – puścił do niej oczko i odszedł. A przynajmniej ona tak
myślała, bo Austin tak naprawdę schował się za najbliższym blokiem i
obserwował ją. Doznał jednak szoku. Podszedł do niej facet koło
czterdziestki i zaczęli iść ulicą. Chłopak podążył za nimi. Weszli do
publicznych toalet. Nie mógł uwierzyć w to, że ta śliczna, seksowna,
miła blondynka jest zwykłą dzi**ą. Poszedł za nimi i otworzył drzwi.
- Nie! – krzyknął.
Mężczyzna spojrzał na niego wściekłym wzrokiem i wyszedł.
- I co zrobiłeś? – nie mówiła tego z wściekłością, ale jakby ze smutkiem.
- Ty jesteś prostytutką? – nie dowierzał.
- Nie twoja sprawa.
- Sprawy ludzi, których darzę sympatią to też moje sprawy.
- Nic nie rozumiesz. Muszę.
- Nikt nic nie musi.
- Ja nie mam bogatych rodziców, którzy pozwalają i kupują mi wszystko!
- zmierzyła wzrokiem jego markowy t-shirt. – W ogóle nie mam rodziców!
- po jej policzku spłynęła łza. – I sama muszę sobie zapracować na
jedzenie, ubranie i książki! I nie mam wyjścia! A teraz idź, zostaw
mnie i wracaj do swojego świata.
Jednak on nie wrócił, nie odszedł. Coś go w niej pociągało. Został,
przytulił, pocieszył, zakochał się… Dowiedział się, że ma na imię
Laura i chodzi do Durmstrangu, który wbrew pozorom nie był szkołą
tylko dla chłopców. Jednak ona musiała być tam promyczkiem słońca.
Okazało się, że mieszka w owej wiosce i spędzili ze sobą całe wakacje.
Laura z pewnym wahaniem, ale przyjęła jego pieniądze. I już w ostatni
dzień, dzień jego wyjazdu pocałował ją tak jak nigdy i obiecał, że nie
zapomni, że będzie czekał.
(koniec wspomnienia)
Właśnie dlatego czuł się samotny pośród tłumu wielbiących go
hogwarckich piękności. Ale obiecał i czekał. Choć coraz bardziej
niecierpliwie. A minęło dopiero kilka miesięcy.
Hermiona – taki widok zastał Austin następnego ranka, gdy zajrzał do
Skrzydła Szpitalnego. Chciał iść w tym wypadku do Pansy lub Zabiniego,
ale szybko zdał sobie sprawę, że oni też teraz pewnie spędzają czas
tylko we dwoje. I poczuł się nagle dziwnie samotny. Co prawda, Astoria
też była singielką, ale wiedział, że ma kogoś na oku – ten jej ciągły
uśmiech i rozmarzony wzrok. Tylko on był sam. Miał przyjaciół,
spędzali razem czas, ale brakowało mu kogoś znacznie bliższego. Nie,
żeby miał z tym jakiś problem – wiele dziewczyn o nim marzyło, a on
dobrze to wiedział. Jednak nie chciał, nie mógł, bo obiecał… Na
tamtej imprezie z Hermioną to była zwykła zabawa – wiedział, że
dziewczyna też nie myśli o tym poważnie. Po prostu jeden wieczór,
kilka drinków, trochę ognistej whisky… A osoba, której coś przyrzekł
była daleko, daleko, nie wiadomo dokładnie gdzie… Durmstrang. Tylko
tyle wiedział. Poznał ją na zeszłych wakacjach w Irlandii. Jego
rodzice często zabierali go na wczasy. Ale tym razem państwo
Osgoodowie źle dobrali miejsce – jakaś nudna wiocha na północy kraju.
Zamieszkana przez czarodziejów, którzy prawdopodobnie ostatni raz
użyli różdżki na egzaminach kończących edukację. Austin teleportował
się wtedy do najbliższego miasteczka w nadziei, że znajdzie jakiś
klub. I wtedy zobaczył…
(wspomnienie)
Teleportował się przed ratuszem. Było już późno i nie spodziewał się,
że ktokolwiek może go zobaczyć. Aż nagle ujrzał odwróconą tyłem
blondynkę. Stał chwilę bez ruchu, nie wiedział czy słyszała trzask
związany z przeniesieniem. Nagle odwróciła się. Miała taki promienny
uśmiech. Chłopak niepewnie schował różdżkę za siebie.
- Nie chowaj jej. Wiem, że się teleportowałeś.
Już wyciągał ją z powrotem zza pleców, aby wyczyścić jej pamięć i nic
się nie wydało, ale błyskawicznie wycelowała w niego swoją.
- Chcesz rzucić na mnie Obliviate? Powodzenia.
- Jesteś czarownicą? Nie chodzisz do Hogwartu.
- Hogwart nie jest jedyną szkołą magii na tym globie.
- A co tu robisz o drugiej w nocy?
- Mogę cię zapytać o to samo – stwierdziła.
- Idę do jakiegoś lokalnego klubu. Dołączysz się? – szybko ocenił jej
seksownie zaokrąglone biodra i malinowe usta.
- Niestety nie, ale dobrej zabawy – uśmiechnęła się najpiękniejszym
uśmiechem jaki kiedykolwiek widział.
- Nie powiesz mi, co tutaj robisz?
- Nie.
- To cześć – puścił do niej oczko i odszedł. A przynajmniej ona tak
myślała, bo Austin tak naprawdę schował się za najbliższym blokiem i
obserwował ją. Doznał jednak szoku. Podszedł do niej facet koło
czterdziestki i zaczęli iść ulicą. Chłopak podążył za nimi. Weszli do
publicznych toalet. Nie mógł uwierzyć w to, że ta śliczna, seksowna,
miła blondynka jest zwykłą dzi**ą. Poszedł za nimi i otworzył drzwi.
- Nie! – krzyknął.
Mężczyzna spojrzał na niego wściekłym wzrokiem i wyszedł.
- I co zrobiłeś? – nie mówiła tego z wściekłością, ale jakby ze smutkiem.
- Ty jesteś prostytutką? – nie dowierzał.
- Nie twoja sprawa.
- Sprawy ludzi, których darzę sympatią to też moje sprawy.
- Nic nie rozumiesz. Muszę.
- Nikt nic nie musi.
- Ja nie mam bogatych rodziców, którzy pozwalają i kupują mi wszystko!
- zmierzyła wzrokiem jego markowy t-shirt. – W ogóle nie mam rodziców!
- po jej policzku spłynęła łza. – I sama muszę sobie zapracować na
jedzenie, ubranie i książki! I nie mam wyjścia! A teraz idź, zostaw
mnie i wracaj do swojego świata.
Jednak on nie wrócił, nie odszedł. Coś go w niej pociągało. Został,
przytulił, pocieszył, zakochał się… Dowiedział się, że ma na imię
Laura i chodzi do Durmstrangu, który wbrew pozorom nie był szkołą
tylko dla chłopców. Jednak ona musiała być tam promyczkiem słońca.
Okazało się, że mieszka w owej wiosce i spędzili ze sobą całe wakacje.
Laura z pewnym wahaniem, ale przyjęła jego pieniądze. I już w ostatni
dzień, dzień jego wyjazdu pocałował ją tak jak nigdy i obiecał, że nie
zapomni, że będzie czekał.
(koniec wspomnienia)
Właśnie dlatego czuł się samotny pośród tłumu wielbiących go
hogwarckich piękności. Ale obiecał i czekał. Choć coraz bardziej
niecierpliwie. A minęło dopiero kilka miesięcy.
***
Panna Black usiadła na krześle w gabinecie Snape’a.
- O co chodzi?
- Nie wiesz?
- Powiedzmy.
- Obiecałem Belli, że z tobą porozmawiam.
- Obiecałeś Belli, tak? Przysięgą wieczystą?
- Hermiona – zaczął.
- Nie? To dobrze, bardzo dobrze dla ciebie. Bo to niemożliwe. Twoja
gadanina, Snape, nic tu nie pomoże. Już zdecydowałam. I poniosę
wszelkie ewentualne konsekwencje.
Severus tylko westchnął. Wiedział, że tak będzie, ale przynajmniej
obietnicy dotrzymał, próbował…
- O co chodzi?
- Nie wiesz?
- Powiedzmy.
- Obiecałem Belli, że z tobą porozmawiam.
- Obiecałeś Belli, tak? Przysięgą wieczystą?
- Hermiona – zaczął.
- Nie? To dobrze, bardzo dobrze dla ciebie. Bo to niemożliwe. Twoja
gadanina, Snape, nic tu nie pomoże. Już zdecydowałam. I poniosę
wszelkie ewentualne konsekwencje.
Severus tylko westchnął. Wiedział, że tak będzie, ale przynajmniej
obietnicy dotrzymał, próbował…
***
Pani Pomfrey spojrzała z troską na Hermionę siedzącą na łóżku koło
Draco, trzymającą go za rękę i uśmiechającą się do niego.
- Kochanie, mogę cię prosić na chwilkę?
Brązowowłosa poszła za pielęgniarką.
- Myślę, że ciebie powinnam poinformować, a ty przekażesz to panu
Malfoy’owi. Półtora tygodnia w Skrzydle Szpitalnym to minimum -
oświadczyła twardo.
- Aż tyle?
- Niestety.
- Przecież Draco dobrze się czuje. Mógłby leżeć w swoim dormitorium.
Zajmę się nim…
- Wykluczone. Musi zostać tu.
- Ale pani Pomfrey, co mu jest?
- Chłopak jest za słaby – rzekła wymijająco.
- Proszę powiedzieć mi prawdę. To coś groźnego?
- No dobrze. Pan Malfoy ma uszkodzone żyły, w znacznym stopniu
uszkodzone. Muszę nad nim czuwać.
- Proszę mi obiecać, że nic mu się przy pani nie stanie.
- Obiecuję, kochanie. Ale powiedz mu tylko, że musi zostać.
- Oczywiście. Dziękuję.
Wróciła do blondyna, który chyba spał. Był jeszcze taki słaby. Ale
szybko spojrzał na nią stalowymi tęczówkami. Pochyliła się nad
chłopakiem.
- Draco, musisz tu zostać jeszcze półtora tygodnia.
- Ile? Dlaczego?
- Nie denerwuj się. Jesteś w dobrym stanie, ale potrzebna jest
kontrola – szepnęła kojąco.
Przewrócił oczami.
- Ale coś mi się chyba za to należy.
W odpowiedzi pocałowała go namiętnie i poczochrała mu blond czuprynę.
- Hej, Draco. Zagramy w prawdę?
- Jasne, kotku – uśmiechnął się. – Zaczynaj.
- Dlaczego się tak wściekałeś, że Austin pierwszy wiedział o tej
sprawie z moją matką?
- Byłem zazdrosny – oświadczył spokojnie.
Roześmiała się i pokręciła głową.
- Teraz ja. Z kim się ostatnio pieprzyłaś?
- Z tobą. Co tak patrzysz? Naprawdę. Dlaczego nie lubisz Milicenty Bulstrode?
- Bo zachowuje się jak ta szlama – Granger. Kiedy ostatnio kupowałaś stringi?
- Dwa tygodnie temu. O czym rozmawiałeś z Czarnym Panem?
- A, więc o to chodzi. O tym, że dołączymy do śmierciożerców po szkole.
- Co?!
- Zgodził się.
- Malfoy!
- No co?
- Czyś ty oszalał?!
- To ja cię ratuję, a ty mi tak dziękujesz – uśmiechnął się -
Wszystko załatwione – puścił jej oczko.
Przytuliła go mocno i pocałowała zachłannie gładząc mu tors i brzuch.
Draco, trzymającą go za rękę i uśmiechającą się do niego.
- Kochanie, mogę cię prosić na chwilkę?
Brązowowłosa poszła za pielęgniarką.
- Myślę, że ciebie powinnam poinformować, a ty przekażesz to panu
Malfoy’owi. Półtora tygodnia w Skrzydle Szpitalnym to minimum -
oświadczyła twardo.
- Aż tyle?
- Niestety.
- Przecież Draco dobrze się czuje. Mógłby leżeć w swoim dormitorium.
Zajmę się nim…
- Wykluczone. Musi zostać tu.
- Ale pani Pomfrey, co mu jest?
- Chłopak jest za słaby – rzekła wymijająco.
- Proszę powiedzieć mi prawdę. To coś groźnego?
- No dobrze. Pan Malfoy ma uszkodzone żyły, w znacznym stopniu
uszkodzone. Muszę nad nim czuwać.
- Proszę mi obiecać, że nic mu się przy pani nie stanie.
- Obiecuję, kochanie. Ale powiedz mu tylko, że musi zostać.
- Oczywiście. Dziękuję.
Wróciła do blondyna, który chyba spał. Był jeszcze taki słaby. Ale
szybko spojrzał na nią stalowymi tęczówkami. Pochyliła się nad
chłopakiem.
- Draco, musisz tu zostać jeszcze półtora tygodnia.
- Ile? Dlaczego?
- Nie denerwuj się. Jesteś w dobrym stanie, ale potrzebna jest
kontrola – szepnęła kojąco.
Przewrócił oczami.
- Ale coś mi się chyba za to należy.
W odpowiedzi pocałowała go namiętnie i poczochrała mu blond czuprynę.
- Hej, Draco. Zagramy w prawdę?
- Jasne, kotku – uśmiechnął się. – Zaczynaj.
- Dlaczego się tak wściekałeś, że Austin pierwszy wiedział o tej
sprawie z moją matką?
- Byłem zazdrosny – oświadczył spokojnie.
Roześmiała się i pokręciła głową.
- Teraz ja. Z kim się ostatnio pieprzyłaś?
- Z tobą. Co tak patrzysz? Naprawdę. Dlaczego nie lubisz Milicenty Bulstrode?
- Bo zachowuje się jak ta szlama – Granger. Kiedy ostatnio kupowałaś stringi?
- Dwa tygodnie temu. O czym rozmawiałeś z Czarnym Panem?
- A, więc o to chodzi. O tym, że dołączymy do śmierciożerców po szkole.
- Co?!
- Zgodził się.
- Malfoy!
- No co?
- Czyś ty oszalał?!
- To ja cię ratuję, a ty mi tak dziękujesz – uśmiechnął się -
Wszystko załatwione – puścił jej oczko.
Przytuliła go mocno i pocałowała zachłannie gładząc mu tors i brzuch.
***
Bellatrix zadzwoniła do drzwi Malfoy Manor. Otworzył jej Lucjusz.
- Jest Narcyza?
- Nie. Wejdź – uchylił jej drzwi. – Czemu pytasz?
- Mam drażliwą dla niej sprawę. Draco nie jest jej synem, więc sam rozumiesz.
- Stało się coś?
- Tak. Wiem, że zależy ci, aby Draco i Astoria wzięli ślub. A mi
zależy na tym samym. Nieważne dlaczego – uprzedziła jego pytanie. – Po
prostu musimy coś wymyślić, aby do tego doprowadzić.
- Ma to związek z Hermioną, Bello?
- W pewnym sensie. Muszę się już zbierać. Pomyśl o tym. Doprowadzimy
do tego ślubu. Połączymy ród Malfoy’ów i Greengrass’ów, Lucjuszu.
- Jest Narcyza?
- Nie. Wejdź – uchylił jej drzwi. – Czemu pytasz?
- Mam drażliwą dla niej sprawę. Draco nie jest jej synem, więc sam rozumiesz.
- Stało się coś?
- Tak. Wiem, że zależy ci, aby Draco i Astoria wzięli ślub. A mi
zależy na tym samym. Nieważne dlaczego – uprzedziła jego pytanie. – Po
prostu musimy coś wymyślić, aby do tego doprowadzić.
- Ma to związek z Hermioną, Bello?
- W pewnym sensie. Muszę się już zbierać. Pomyśl o tym. Doprowadzimy
do tego ślubu. Połączymy ród Malfoy’ów i Greengrass’ów, Lucjuszu.
***
- Zanim się rozejdziecie mam dla was miłą wiadomość – uśmiechnął się
Dumbledore. – Jutro wyprawa do Hogsmeade.
Uczniowie się ożywili. Wielka Sala rozbrzmiewała wesołym śmiechem.
I rzeczywiście, zgodnie z zapowiedzią, wypad nastąpił. Gryfoni kupowali
ogromne ilości jedzenia i kremowego piwa na planowaną imprezę.
Profesorowie gawędzili w Trzech Miotłach. Tylko Snape’a zabrakło -
Czarny Pan go wezwał. Na uliczkach miasteczka stali kolędnicy, bo
zbliżało się Boże Narodzenie. Pansy z Astorią kupowały ciuchy, tony
ubrań, a Zabini chodził za nimi z miną mopsa. Hermiona nie poszła, co
już nikogo nie zdziwiło – wolała być przy Malfoy’u. Jednak panna Black
zamówiła jak zwykle tuziny whisky, które Blaise po użyciu zaklęcia
zwiększająco – zmniejszającego niósł w reklamówce. W końcu udało im
się wejść do sklepu sportowego, ale nie było nic nowego, nic, czego
arystokrata by nie posiadał. Nagle przed nogi Astorii teleportował się
jej prywatny skrzat.
- Co ty tu robisz? – zapytała go.
- Przepraszam pani, ale to ważne. Pilny list.
Panna Greengrass zdenerwowana wyrwała kopertę.
Dumbledore. – Jutro wyprawa do Hogsmeade.
Uczniowie się ożywili. Wielka Sala rozbrzmiewała wesołym śmiechem.
I rzeczywiście, zgodnie z zapowiedzią, wypad nastąpił. Gryfoni kupowali
ogromne ilości jedzenia i kremowego piwa na planowaną imprezę.
Profesorowie gawędzili w Trzech Miotłach. Tylko Snape’a zabrakło -
Czarny Pan go wezwał. Na uliczkach miasteczka stali kolędnicy, bo
zbliżało się Boże Narodzenie. Pansy z Astorią kupowały ciuchy, tony
ubrań, a Zabini chodził za nimi z miną mopsa. Hermiona nie poszła, co
już nikogo nie zdziwiło – wolała być przy Malfoy’u. Jednak panna Black
zamówiła jak zwykle tuziny whisky, które Blaise po użyciu zaklęcia
zwiększająco – zmniejszającego niósł w reklamówce. W końcu udało im
się wejść do sklepu sportowego, ale nie było nic nowego, nic, czego
arystokrata by nie posiadał. Nagle przed nogi Astorii teleportował się
jej prywatny skrzat.
- Co ty tu robisz? – zapytała go.
- Przepraszam pani, ale to ważne. Pilny list.
Panna Greengrass zdenerwowana wyrwała kopertę.
***
Pansy biegła korytarzami zamku niczym zawodowa sprinterka. Zapomniała,
że arystokratce nie wypada tego robić. W końcu dotarła do drzwi
Skrzydła Szpitalnego, przez które wpadła jak bomba.
- Hermiona! – krzyknęła, ale panna Black zmierzyła ją wściekłym
spojrzeniem wskazując na śpiącego blondyna. Cicho wstała i podeszła do
niej.
- Co jest?
- Bellatrix się mści – wydyszała Pansy.
że arystokratce nie wypada tego robić. W końcu dotarła do drzwi
Skrzydła Szpitalnego, przez które wpadła jak bomba.
- Hermiona! – krzyknęła, ale panna Black zmierzyła ją wściekłym
spojrzeniem wskazując na śpiącego blondyna. Cicho wstała i podeszła do
niej.
- Co jest?
- Bellatrix się mści – wydyszała Pansy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz