sobota, 23 marca 2013

Rozdział 6 - Sectumsempra

"Nie ma lepszego ministra miłości niż przypadek" - Miguel de Cerventes


- Nie chcesz, nie musisz! Ku*wa, gdzie twoja siła? Black, tak długo się znamy. Zmieniłaś się. Ale ty nie jesteś słaba.
- Też tak myślałam, Draco. Myliłam się.
- Gdzie jest ta nieomylna i pewna siebie Hermiona?
- Nie wiem – wzruszyła ramionami.
- Ale ja wiem. Ona jest w tym pokoju. Bliżej niż myślisz, skarbie. Ja, ty, Pansy, Blaise, Astoria i Austin zawsze trzymamy się razem, pomożemy ci.
- Dziękuję, Malfoy.
Podszedł i przytulił ją mocno do siebie. Poczuła w tej chwili moc w głębi swojego ciała.
- Masz rację. Bellatrix jest moją matką, ale to ja jestem królową swojego życia.
- Zostanę z tobą.
- Lepiej nie. Nie chcę, żeby to się na tobie odbiło.
- Trzymamy się razem, pamiętasz? Kiedy przybędzie?
- Nie wiem dokładnie, ale na pewno jeszcze dzisiaj. Będzie wściekła.
- My też – puścił jej oczko.

***

- Szlaban. Musimy iść – mruknęła niechętnie Pansy do ucha Zabiniego, który właśnie robił kolejną malinkę na jej szyi, jednocześnie trzymając za pośladek.
- To już? – poczuł jak jej ręka powoli zsuwa się z jego klatki piersiowej.
- Mam taki pomysł, kotku. Im szybciej tam pójdziemy, tym szybciej wrócimy i… – urwała kusząco Pansy.
- Za to cię kocham, chodźmy – podniósł się leniwie. Wyszli z Pokoju Wspólnego Slytherinu i skierowali się w kierunku kuchni. Przed wejściem już czekała McGonagall.
- Macie pomagać godzinę. Skrzaty wam wszystko powiedzą. Słuchać się ich, bo ja cały czas was kontroluję. Zrozumiano?
- Tak, pani profesor.
- To już, do roboty!
Nauczycielka oddaliła się powoli, a para stanęła na środku pomieszczenia. Skrzaty czuły się chyba w jakiś sposób ubezpieczone przez McGonagall, bo w ogóle nie okazywały strachu. Jeden z nich wyszedł na środek i powiedział:
- Macie dziś obrać i pokroić ziemniaki na frytki i zrobić sałatkę grecką.
- Biorę tę sałatkę – oświadczyła Pansy i zaczęła rozglądać się za produktami.
Po chwili siedzieli z minami skazańców i wykonywali swoje prace. Oni jeszcze nie wiedzieli o wizycie Rudolfa Lestrange i o tym, co teraz dzieje się z ich przyjaciółką.
- Myślisz, że odpuści? – Parkinson spojrzał niespokojnie na swojego chłopaka.
- Kto?
- Jej matka.
- Szczerze?
- Nie, prawda? Też się tego boję, Blaise.
- Przesadza. Bellatrix przesadza. Wszyscy kiedyś dołączymy, może już niedługo, ale jeszcze nie teraz. Czy ta kobieta nie widzi, że Hermiona nie jest na to gotowa?
Czarnowłosa tylko westchnęła cicho.
- Prawda jest taka, że ona już niedługo przybędzie do zamku i wtedy będziemy musieli wspierać Mionę.
Nie wiedzieli nawet, że ta chwila jest tak blisko.

***

Draco zdawał się być bardziej zdenerwowany niż Hermiona.
- Mogłabym zabezpieczyć wejście zaklęciami. Znam je, ale wiem, że to ją powstrzyma tylko na chwilę i jeszcze bardziej rozwścieczy.
- Okej, ty wiesz lepiej. Nie martw się, będzie dobrze, tak jak zawsze.
- Draco?
- Tak?
- Naprawdę dziękuję za to, co dla mnie robisz – w jej oczach zaszkliły się łzy.
- Nie masz za co, po to są przyjaciele – przytulił ją, a ona zaplotła dłonie na jego plecach. Czuła się taka bezpieczna, jakby nigdy nic złego nie miało jej dotknąć. Nie chciała opuszczać tych ramion. Blondyn miał śliczny zapach i niebywale wygodne objęcia. Wtuliła głowę w jego szyję, ale po chwili zaczęła szukać jego policzka. Pocałowała go delikatnie, a on odwzajemnił ten gest – w usta. Czuł jak drży w jego ramionach. Pierwszy raz widział Hermionę Lestrange – Black w takim stanie. Przycisnął ją do siebie jeszcze mocniej i wpił się w jej słodkie wargi. Gdy się od siebie oderwali dziewczyna szepnęła cicho:
- Jesteś kimś więcej, niż przyjacielem.
W tym samym momencie coś głośno trzasnęło. Oderwali się od siebie, ale trzymali się za ręce. Przed nimi stała istna czarownica ciskająca gromy. Ciemne loki opadały na czarne oczy Bellatrix Lestrange, a jej wrzask wypełniał dormitorium Hermiony.
- Co to znaczy, że nie chcesz już przejść na stronę Czarnego Pana?! Pytam, co to znaczy, do cholery jasnej?! Dobrze wiesz, że teraz cię potrzebujemy, a ty co?! Całe życie miałaś to, co chciałaś. I tak się za to odpłacasz?!
- Pomogę wam, ale do śmierciożerców wstąpię po szkole!
- Czarny Pan nie ma zaufania do tych, którzy chcą pomagać bez przypieczętowania służby!
- To może najwyższa pora, aby go nabrał. Nie ma powodów, aby mi nie ufać – oświadczyła spokojnie.
- Czarny Pan dobrze wie, co robi – syknęła Bellatrix.
- Pani Lestrange – Malfoy ujawnił wreszcie swoją obecność. – Może po prostu z nim porozmawiamy? Może się zgodzi…
- Malfoy, ty też postradałeś rozum, tak jak moja córka? Z Czarnym Panem się nie dyskutuje!
- Wie pani, myślę, że on też ma jakieś uczucia wobec czarodziejów, którzy są mu wierni.
- Oczywiście, że ma! To dlatego zwrócił się do mnie z prośbą o pomoc! Do mnie i do Hermiony! To zaszczyt!
- A mówił coś, że chce, abym już nosiła Mroczny Znak?
- Znam go najlepiej, ja dobrze wiem, czego chce Czarny Pan!
- Nie wie pani! Hermiona pomoże, ja też mogę. Ale proszę się upewnić!
- Co ty do mnie powiedziałeś?! Ja zawsze mam rację! Zawsze! Rozumiesz?!
- Nie! – ryknął Malfoy robiąc dwa kroki do przodu. – Czarny Pan ma więcej litości! On na pewno jeszcze tego nie chce! Ona nie będzie nosiła Mrocznego Znaku!
Bellatrix momentalnie wyciągnęła różdżkę.
- Inconfilus!
Malfoy Junior również sięgnął po swoją i błyskawicznie odbił zaklęcie.
- Protego!
Po kilki sekundach obok niego stanęła panna Black. Teraz oboje celowali w kobietę.
- Wiecie, że to bez sensu? – uniosła brew. – Petrificus totalus!
- Co tak łagodnie mamusiu? – dziewczyna niewerbalnie odbiła zaklęcie.
Dopiero teraz zaczęła się walka. Kobieta nie rzucała zaklęć bolesnych, a jedynie takie, które zmusiłyby Hermionę do poddania się. Gdy po kilku minutach Draco zobaczył, że dziewczyna z trudem odbiła ostatni urok, zaatakował Bellatrix.
- Drętwota – krzyknął. Sądził, że ją tym zaskoczy, ale był to wielki błąd. Ktoś taki jak Bellatrix Lestrange nie jest łatwy do pokonania. Jednym delikatnym ruchem odbiła zaklęcie i powoli spojrzała na niego. Wściekłość wprost z niej emanowała. Odbijała zaklęcia własnej córki. W tej chwili żałowała, że nauczyła go tak dobrze się pojedynkować. Ale wpadła na myśl, jak się zemścić.
- Sectumsempra – jej zaklęcie ugodziło w Draco.

***
- Bello, ma rację, to nie jest konieczne – Snape patrzył na kobietę spokojnie.
- Jak ma wypełniać jego rozkazy bez przyrzeczenia?
- Nie ufasz jej?
- Nie o to chodzi.
- Więc o co?
- To moja jedyna córka, jedyne dziecko. Zrozum, jaka to duma, a ona chce wszystko spieprzyć na własne życzenie.
- Ty też dołączyłaś dopiero po szkole. I z własnej woli. Daj jej wolną rękę.
- Co to da?
- Hermiona jest wychowana w Lestrange Residence. Sama zadbałaś o wszystkie wartości w tym domu, takie jak czysta krew i moc potęgi. Ona to kocha tak samo jak ty. Obserwuję ją. Dziewczyna ewidentnie nie toleruje szlam i zdrajców krwi. Jestem pewny, że pomoże. Zaufaj mi. Tutaj jest pod moją opieką. To ja ją widywałem częściej przez ostatnie sześć lat. Wiesz, że jest uparta. Twoja złość nic tu nie da.
- Ale porozmawiaj z nią. Jest źle. Ja już nie mam do niej siły.
- Oczywiście, zrobię, co będę mógł.
- Dziękuję, Severusie. Muszę już iść.
- Do zobaczenia.
Kobieta zniknęła w kominku w gabinecie czarnowłosego profesora.

***

Pansy i Blaise przekonani, że Hermiona i Draco teraz ze sobą kręcą, położyli się na łóżku w dormitorium chłopaka. Byli wykończeni po takiej pracy. Oni, nieprzyzwyczajeni do wysiłku arystokraci musieli przez dwie godziny pomagać skrzatom.
- Umieram – jęknęła.
- Pansy, trzeba się z tego jakoś wywinąć, bo inaczej będzie z nami źle.
- Człowieku, nie dożyjemy do końca szlabanu.
Zabini objął ją ramieniem i przyciągnął do siebie. Oboje zamknęli oczy i zasnęli,.

***

Łzy spływały jej ciurkiem po policzkach. Szlochała głośno siedząc przy łóżku blondyna. Było dopiero szesnasta, a od rana tyle się wydarzyło. Skrzydło Szpitalne było puste. Tylko jedna postać leżała nieruchomo na łóżku, a druga pochylała się nad nią. Blade oblicze Draco wręcz pasowało do bieli pościeli. Hermiona trzymała jego rękę. Wiedziała, że leży tu przez nią, to w jej obronie stanął. Chłopak miał podłączoną kroplówkę i jakieś magiczne aparatury. Oddychał miarowo, dłoń miał ciepłą. Tę sama dłoń, która panna Black tak kurczowo ściskała. Nikt poza nią nie wiedział jeszcze, co się wydarzyło. Nie zamierzała ich informować, nie miała na to siły, nie teraz. Pochyliła się i musnęła czule jego policzek. Oparła głowę koło jego głowy i splotła ich palce. Wsłuchała się w bicie serca i oddech Malfoy’a. Czuwała przy nim całą noc, nie wypuszczając jego ręki i nawet nie mrużąc oka. Rano zdrzemnęła się chwilkę, ale zaraz przebudziła się zdenerwowana o jego stan. Jednak nic się nie zmieniło od poprzedniego dnia. Do Skrzydła Szpitalnego wpadli pozostali i Hermiona musiała im wszystko opowiedzieć. Nie uległa ich namowom i nadal nie opuściła Draco. Wszyscy byli poddenerwowani. Stan chłopaka się nie poprawiał, a pani Pomfrey oświadczyła:
- Na razie stan jest stabilny, ale nie mogę was zapewnić czy coś nie zmieni w każdej chwili.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz