sobota, 23 marca 2013

Rozdział 7 - "Kochasz ją, prawda?"


"Więcej wart jest człowiek pełen polotu i ognia, choćby nawet popełniał dużo błędów, niż ograniczony i zbyt ostrożny" - autor nieznany
- Pansy, zostaw ich!
Z głębi korytarza wyłonił się Zabini, który bardziej z troską niż z
dezaprobatą przyglądał się poczynaniom swojej dziewczyny. Panna
Parkinson celowała różdżką w grupę pierwszoroczniaków. Dziwne w tym
obrazie było to, że uczniowie należeli do Slytherinu. Dziewczyna
niepewnie schowała różdżkę i podeszła w stronę Blaise'a.
- Ej skarbie, co ty robisz? Co się dzieje?
- Nic - zacisnęła mocno szczękę i wsadziła ręce do kieszeni
czarno-zielonej szaty.
Uniósł delikatnie jej podbródek.
- Przecież widzę.
- To źle widzisz.
- Pansy...
- Nic się nie stało! Nie ogarniasz? - mówiła z takim akcentem, że po
każdym wyrazie stawiała kropkę.
- Nie myśl, że będziesz mnie całe życie olewać. Znasz mnie i dobrze
wiesz, że nie będę za tobą latał, bo ty tak chcesz - rzekł dobitnie.
- Jedyne, czego w tej chwili chcę to święty spokój.
- I go dostaniesz - powiedział chłodno.
Popatrzyła na niego przez chwilę bez słowa i odeszła ukradkiem
ocierając łzę. Myślała o nich, o ich związku. Ostatnio kłócili się o
głupoty, tak jak teraz. Brzmieli pewnie jak dzieciaki. O co się w
ogóle sprzeczali? Nie potrafiła ustalić powodu awantury. Coś się po
prostu wypalało. To samo miał w głowie chłopak. Ten sam chaos, złość,
niezadowolenie i niespotykaną u Ślizgonów z krwi i kości bezradność.
Ta chora sytuacja nie polepszała ogólnego położenia przyjaciół. Draco
od dwóch dni leżał nieprzytomny w Skrzydle Szpitalnym, Hermiona nawet
nie chciała słyszeć o opuszczeniu go, a wszyscy głowili się dlaczego
jest taka uparta. W sumie mieli już wypracowaną teorię na ten temat,
ale bali się powiedzieć to otwarcie, bo to przecież niemożliwe.

***

- Kochanie, nie możesz tu siedzieć w nieskończoność - pielęgniarka
spojrzała z niepokojem na pannę Black.
- Nie rozumie pani? Muszę... - głos jej się załamał.
Malfoy leżał od dwóch dni bez ruchu. Oddychał, stan był stabilny, ale
się nie budził. Nawet Hermiona, która nie była orłem z magicznej
medycyny dobrze wiedziała, że utrata takiej ilości krwi jest niezwykle
niebezpieczna. Pamiętała, pamiętała bardzo dobrze ten widok, Draco na
podłodze, pełno krwi, jej matka... Zamknęła oczy.
(wspomnienie)
- Sectumsempra - zaklęcie Bellatrix ugodziło w Draco. Było takie
niespodziewane, że nawet panna Black nie zdążyła go odbić. Wydała z
siebie głośny okrzyk i całkiem straciła kontrolę nad sytuacją. Nie
pomyślała, aby zacząć walkę z matką. Rzuciła się na kolana przed
Draco. Na ciele miał kilkanaście ciętych ran. Jego ciemnoczerwona krew
wypływała na podłogę. Różdżka bezradnie spoczywała w dłoni blondyna.
Zaraz dziewczyna usłyszała koło siebie stukot obcasów - to pani
Lestrange opuściła dormitorium córki. Nawet nie zainteresowała się
losem Draco, a przecież znała jego ojca - Lucjusza. Może wiedziała, że
Hermiona sobie poradzi albo było jej to obojętne... Kto wie?
Brązowowłosa szepnęła tylko nad ciałem chłopaka:
- Przepraszam, przepraszam Draco...
On stracił przytomność, a ona ocierając łzy przeniosła go za pomocą
czarów do Skrzydła szpitalnego. W tamtej chwili chciała rzucić się w
jakąś przepaść, zapomnieć, ale wiedziała, że tylko odpowiedzialnością
może mu pomóc. Panna Black wcisnęła później pani Pomfrey jakąś
historyjkę o ćwiczeniu zaklęć na Obronę przed Czarna Magią i ich
pomieszanie. Bardzo chciała w tym momencie pogrążyć Bellatrix, ale
wiedziała, jakie niesie to konsekwencje, a szczególnie teraz - gdy
Lord Voldemort był u szczytu swej mocy. Następnie Hermiona patrzyła,
jak pielęgniarka przemywa jego rany i podłącza do magicznych aparatur.
(koniec wspomnienia)
Ukryła twarz w dłoniach. Teraz ręka chłopaka była już dość chłodna.
Policzki miał jeszcze bledsze niż zwykle. Wszyscy po kolei
przychodzili i przekonywali ją, ale byłą nieugięta. Obwiniała się.
Sądziła, że nie powinna pozwolić mu zostać. Ona wiedziała do czego
zdolna jest wściekła Bellatrix, a on nie.

***

Była noc. Hermiona siedziała na skraju łóżka, a głowę miała opartą o
ramię blondyna. Nagle poczuła lekkie podrażnienie na włosach. Nawet
nie drgnęła, a jedynie wstrzymała oddech. Wyczuwała już wyraźnie, że
jakieś długie, delikatne palce gładzą ją. Ostrożnie podniosła głowę i
spojrzała na Draco. Leżał, ale rękę miał jeszcze w powietrzu, a jego
stalowe tęczówki były otwarte. Widziała to dobrze, bo w Skrzydle
Szpitalnym nawet w nocy świeciło się światło.
- Draco... - poczuła ukłucie w sercu, ręce jej drżały.
Blondyn uśmiechnął się z niemałym wysiłkiem. Pochyliła się nad nim.
- Draco...
Ich oczy spotkały się. Malfoy wyciągnął dłoń i dotknął jej policzka.
Ona splotła ich ręce i pochyliła się jeszcze bardziej.
- Draco, przepraszam Cię, tak bardzo...
- Ciii, nic nie mów - szepnął. Po jej policzku spłynęła łza.
- Ale Draco...
- I nie płacz, proszę. Chodź do mnie.
Otarł opuszkiem kciuka jej łzę, a ona pocałowała go w policzek.
Przylgnęła delikatnie do jego klatki piersiowej.
- Boli cię? - szepnęła z troską.
- Póki jesteś - nie.
Pogłaskała go po twarzy i po ramieniu. Była teraz taka szczęśliwa, że żyje.
- No chodź, bliżej, bliżej - uśmiechał się delikatnie.
Musnęła wargami jego usta i poczuła jak odwzajemnia pocałunek.
- Tak się cieszę - dotarł słodki głos do jego ucha. - Naprawdę cię
przepraszam. Nie powinnam, nie powinnam na to pozwolić - łzy zaczęły
płynąc od nowa.
- Przestań się obwiniać. To nie była niczyja wina, okej? Pocałuj mnie
jeszcze raz.
- Przepraszam - szepnęła mu jeszcze nad uchem i zaczęła pieścić jego wargi.
I tak upłynęło im kilka godzin. Bo później musieli już poruszyć temat tabu.
- Hermi, słuchaj, muszę porozmawiać z Czarnym Panem. Teraz. Proszę,
sprowadź go. To ważne.
- Z Czarnym Panem? O czym?
- Nie pytaj - spojrzał na nią błagalnie. - Proszę, to bardzo ważne.
Później się dowiesz.
Brązowowłosa nękana poczuciem winy wymknęła się z zamku i
teleportowała się przed siedzibę Lorda Voldemorta. Weszła przez
olbrzymia bramę, która działała na hasło i zaklęcia. Wewnątrz wielkiej
willi Voldemort siedział w fotelu, a Nagini leżała na jego szyi. Panna
Black ukłoniła się i przedstawiła swoją prośbę.
- Teraz? Czyżby coś się stało?
- Nie mam pojęcia, panie. Jest wyjątkowo zdeterminowany.
- I mówisz, że to Bella go wpędziła do Skrzydła Szpitalnego?
- Niestety tak.
- Będę musiał to jakoś załatwić, a teraz chodźmy. Może trzeba w czymś
pomóc przyszłemu słudze.
Teleportowali się prosto przed Skrzydło Szpitalne, bo czarnoksiężnik
umiał ominąć urok zakazu teleportacji na terenie Hogwartu. Hermiona
została za drzwiami, a Voldemort wszedł.
- Witaj, Draco. Jaką to masz pilną sprawę?
- Witaj panie. Chodzi o Hermionę. Hermionę Lestrange - Black.
- Tę samą, która mnie tu sprowadziła?
- Tak. Otóż jej matka chce, aby już wstąpiła do twoich szeregów.
Właśnie gdy się z nią o to kłóciłem rzuciła na mnie to zaklęcie.
Myślę, że ona jeszcze nie jest na to gotowa, ale pomoże w planie.
Możemy wstąpić po ukończeniu szkoły?
- A więc to jest ta ważna sprawa... Dlaczego to robisz, Draco? Odpowiedz mi.
- Bo jest moją przyjaciółką.
- Tylko? - w głosie Voldemorta słychać było ironię.
- Tak.
- Ale na razie, co? Kochasz ją, prawda? - uśmiechnął się triumfalnie.
- Lorda Voldemorta nie oszukasz, chłopcze.
- Możliwe, ale jeszcze nie wiem, gubię się - wyznał blondyn.
- Tak, pierwsza miłość i te sprawy. Co tak na mnie patrzysz? Myślisz,
że skoro walczę o czystość krwi nie mogłem być zakochany? - na jego
ustach pierwszy raz odkąd Draco sięgał pamięcią zatańczył zawadiacki
uśmiech. - No nic, może kiedyś ci o tym opowiem.
- Czyli się zgadzasz, panie?
- Tak. Wstąpicie, gdy przyjdzie pora.
- A co z panią Lestrange?
- Ja to załatwię. A ty zdrowiej. I nie zmarnuj tej dziewczyny.
Czarodziej zniknął w chmurze ciemnego pyłu.

***

Pansy cicho weszła do dormitorium swojego chłopaka. On też nie spał -
czuła to. Stanęła przy jego łóżku.
- Mogę się położyć obok ciebie?
W odpowiedzi odchylił kołdrę. Panna Parkinson wślizgnęła sie i
przytuliła do jego nagiego torsu. Sypiał w samych bokserkach. Poczuła,
jak ją objął.
- Blaise?
Odpowiedziało jej ciche mruknięcie.
- Wiesz… Nie chcę, żeby tak między nami było, kłócimy się o głupoty...
- Wiem, a nie powinniśmy. Ale wiem też jeszcze jedną, bardzo ważną
rzecz. Wiesz jaką?
- Nie.
- Taką, że się kochamy i to nas nie zniszczy, ale wzmocni.
- To jak, zgoda?
- Jak zawsze, kocico - pocałował ją delikatnie.
Przez chwilę leżeli w ciszy.
- Kochanie, ale proszę, wiem, że coś się dzieje. Powiedz mi, co?
- Martwię się, po prostu.
Na tors Zabiniego kapnęła łza.
- O Draco, prawda?
- O niego, o Mionę. Widzisz sam, jaka jest sytuacja.
Chłopak trącił ją delikatnie udem.
- Myślisz o nich tak jak ja?
- Tak.
- Ale to wydaje się nierealne po prostu...
- Wiem, wiem. Ale boję się, że...
- Nie mów tego. Znam Dracona Malfoy'a i najdalej za dwa tygodnie
będzie siedział w swoim fotelu i rozkazywał. I to w pełni zdrowy.
Pansy uśmiechnęła się delikatnie.
"Oby tak było" - pomyślała.
- Mam miłą niespodziankę - szepnęła mu na ucho.
- Taa, a jaką? - pogładził jej biodro.
- Nie to, co myślisz - zaśmiała się wrednie. - McGonagall odpuściła szlaban.
- Pieprzysz!
- Nie.
- Co wymyśliłaś?
- Ja? Nic!
- No powiedz, co jej odbiło.
- Draco.
- A ja też mam wiadomość.
Niesamowity był fakt, że po zaledwie kilku godzinach mieli sobie tyle
do powiedzenia.
- Dajesz - zachęciła go Pansy.
- Gryfoni robią imprezę. A raczej chcą zrobić.
- Myślisz o tym, co ja?
- Tak.
- Kiedy planują?
- Za tydzień.
- Cudnie byłoby, gdyby Malfoy wyszedł. Wiesz, że psucie zabawy osobom
w pomarańczowo-czarnych szatach to jego hobby - uśmiechnęła się.
- Taa, i ma najlepsze pomysły.
- Pamiętasz podmienione szampony?
- Albo dziurawe sukienki?
- A mleko zamiast wódki?
Zaśmiewając się zasnęli w końcu w swoich objęciach.

1 komentarz:

  1. hej na śmierć zapomniałam nie wiem czy czytałaś czy nie ale u mnie już jest notka nawet dwie ... wybacz ale moja skleroza zapomniała o czymś takim jak powiadamianie :D zapraszam do czytania http://dracoihermion.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń