"Nigdy nie przerywaj swojemu wrogowi, kiedy popełnia błędy." ~ Napoleon
- Ja pier**le! Mam szukać jakiegoś mitycznego gówna, bo powiedziałem
McGonagall prawdę o tym całym Ahetve - klął Malfoy.
Hermiona milczała. Wolała nie wspominać za co ona ma szlaban.
- Dlaczego my mamy szukać dla Sprout? Niech sobie wyśle swoich debilnych
Puchonów, bo i tak do niczego lepszego się nie nadają - nie dawał za wygraną
blondyn.
- Malfoy, ja cię proszę, zamknij się i szukaj, bo nic nie zmienisz tym
bezsensownym gadaniem!
- Widzę, że ty masz ochotę chodzić teraz ze mną po tym pieprzonym lesie.
- Jak trzeba, to trzeba. Zgrywasz takiego twardziela, a boisz się zimna i
ciemności?
- Chyba kpisz.
Tą wypowiedzią wjechała mu na ambicję. On, Dracon Malfoy, ma się czegoś bać?
W jednej chwili poprawił posturę i zaczął szukać. Ale Zakazany Las był
ogromny...
***
Tymczasem w murach Hogwartu reszta paczki wcale nie miała spokojnej nocy.
Zbliżał się bowiem kolejny mecz quidditcha między Gryffindorem a Slytherinem. A
Ślizgoni zawsze na parę dni przed meczem musieli trochę pownerwiać Gryfonów.
Plan na właśnie tę noc był już od dawna, dlatego musieli go wykonać, licząc się
z nagłą nieobecnością dwójki z nich. Ale tym razem za bardzo uwierzyli w
prostolinijność uczniów Domu Lwa. Nikt nie przewidział, że może istnieć ktoś
taki jak "szpieg z Gryffindoru". A istniał. Ów szpiegiem był Colin
Creevey. Niski, chudy, mały, idealnie się nadawał. I także idealnie spełnił
swoje zadanie. Udało mu się podsłuchać Blaise'a i Austina, dzięki czemu
dowiedział się, kiedy planowany jest atak i przekazał swoim. A to miało swoje
konsekwencje.
Była godzina pierwsza w nocy. Ślizgoni cicho przemykali się korytarzami
Hogwartu. Gdy byli już na samym szczycie schodów prowadzących do wieży
Gryffindoru, Gruba Dama otworzyła przejście. Ukazali się w nim Gryfoni.
Normalnie ubrani, z różdżkami w rękach - zamierzali tym razem powalczyć.
Na czele uczniów z Domu Węża stali Blaise i Pansy.
- Poradzimy sobie z ciotami, ale wyślijcie patronusa do Black i Malfoy'a -
poleciła szeptem reszcie.
- Proszę, proszę, kogo my tu mamy. Dzielne Gryfoniaki będą bronić swojego i
tak już zhańbionego dawno temu, domku. Wzruszające - Zabini zaczął ich
ulubioną, typowo ślizgońską "grę".
- Widzę, że bardzo wam to przeszkadza. Podstępem każdy głupi potrafi.
Zobaczymy jak poradzicie sobie twarzą w twarz - powiedziała twardo Granger.
- Szlamy nie mają twarzy - stwierdził Goyle i zarechotał.
- Hipopotamy też nie - odparowała Gryfonka.
- Moja sowa jest warta więcej niż wy wszyscy razem wzięci - syknęła
Astoria. - No chodź, Granger. Stań ze mną swoją umazaną szlamem mordą w twarz.
Pokaż co potrafisz - spuściła na chwilę wzrok z jej oczu i zwróciła się do
reszty Gryfonów - A wam już radzę szykować nosze dla tej pyskatej dziewczynki.
W tym momencie wychodziła cała nienawiść między domami. Wyjaśniał się też
fakt, dlaczego Astoria, osoba zwykle tak miła i wrażliwa jest w Slytherinie.
Każdy ze Slytherinu nienawidził Domu Lwa i był czystym złem w stosunku do jego
uczniów.
- To jak? Walczycie czy walkower? - wyszczerzył zęby Flint.
***
Tymczasem para nieszczęśliwców wysłana do Zakazanego Lasu w ramach szlabanu
znalazła już kwiat paproci. Po tym jak wielokrotnie błądzili, przekonali się,
że zaklęcie Accio na tę cholerną roślinę nie działa, pannie Black udało się
przekonać jakiegoś centaura, aby pokazał im miejsce, w którym jest obiekt ich
poszukiwań. Tylko dzięki temu wracali teraz do zamku. Byli co prawda
przemoknięci i przemarznięci, ale przynajmniej wiedzieli, że to już koniec.
Nagle zobaczyli utkanego z księżycowych nitek kruka, lecącego prosto na nich.
Draco trącił dziewczynę ramieniem.
- Patrz, mała, chwili bez nas nie wytrzymają - powiedział nonszalancko.
- Nie jestem mała. A tak w ogóle czyj to patronus?
- Milicenty Bulstrode.
- Jak ty to wszystko pamiętasz?
Ale blondyn nie zdążył już odpowiedzieć, bo kruk przysiadł na gałęzi drzewa
i popatrzył na nich z góry. Rozległ się głos dziewczyny:
- Wracajcie szybko. Podstęp nie wyszedł, bo Gryfoni się przygotowali.
Będzie walka.
Ptak po prostu zniknął. Hermiona złapała chłopaka za rękę i pociągnęła za
sobą.
- Idziemy, Malfoy! No już. Oni pokonają tych pseudo odważniaków, ale to my
ich zmiażdżymy. No szybciej!
- Nie prościej się teleportować przed Zakazany Las? Będzie bliżej.
Brązowowłosa spojrzała na niego wściekle. Pomysł był przedni, ale nie jej.
Jednak się teleportowali i pognali w stronę zamku.
***
Severus Snape siedział w swoim gabinecie. Mimo późnych godzin nocnych
Mistrz Eliksirów nadal skrobał coś na pergaminie. Nagle ktoś zapukał do drzwi.
Nauczyciel wyczuwał, że to nie jeden z uczniów. A jeśli ktoś inny przychodzi o
tej porze, to zawsze wróży problemy.
- Proszę - odpowiedział chłodno.
Drzwi się uchyliły. Do pomieszczenia wślizgnęła się Narcyza Malfoy. Usiadła
naprzeciw mężczyzny w czarnej pelerynie.
***
- Niezły dowcip, Zabini. Gryfoni się nigdy nie poddają. Skopiemy wam te
zarozumiałe, ślizgońskie dupska. I dziś, i na meczu - warknął Weasley.
- I kto to mówi? Pewnie będziesz godnym przywódcą tego "pomarańczowego
odwetu". No dalej, Ślizgoni, co tak stoicie? Wesprzyjcie naszego króla.
Uczniowie Domu Węża w mig załapali o co chodzi i wspólnie zaintonowali:
- Weasley
wciąż puszcza gole,
Oczy ma pełne łez,
Kapelusz zjadły mu mole,
On naszym królem jest!
Weasleya ród ze śmietnika,
I tam jest jego kres,
Przed kaflem zawsze umyka,
On naszym królem jest!
Kapelusz zjadły mu mole,
On naszym królem jest!
Weasleya ród ze śmietnika,
I tam jest jego kres,
Przed kaflem zawsze umyka,
On naszym królem jest!
- Nie przejmuj się, Ron. Dość już
tego. Pokażcie, co potraficie - powiedział Wielki Harry Potter.
- Ooo, Wybraniec pociesza swojego
przyjaciela, a może chłopaka, hmmm Potter? - zarechotała Pansy. - Okej, więc
pokażmy.
Dziewczyna odwróciła się do tyłu,
tak jakby chciała coś powiedzieć do Austina, a później gwałtownie stanęła
przodem do Gryfonów.
- Expelliarmus - krzyknęła i
sprytnie złapała różdżkę Pottera. - Poszło łatwiej niż myślałam, Wybrańcze!
Tymczasem panna Greengrass rzuciła
zaklęcie, dzięki któremu nikt nie mógł usłyszeć tej walki. Zaczynała się bitwa
o honor. Początkowo nie wszystko układało się po myśli Slytherinu. Milicenta
Bulstrode z trudem odbiła drętwotę, a Adrian Pucey miał rozcięty tors. Następny
ruch Gryfonów był jednak bardzo nierozważny.
- Serpensortia.
- Serpensortia.
- Serpensortia.
- Serpensortia.
- Serpensortia.
- Serpensortia.
Dało się słyszeć nieskończenie
wiele tych zaklęć. Dom Minerwy McGonagall chciał poszczuć wrogów plagą węży. Ale
wrogami byli przecież Ślizgoni. A połowa z nich była wężousta. Dało się słyszeć
syk i gady zawróciły. Atakowały swoich stwórców. W rezultacie kilku Gryfonów
skręcało się z bólu, a reszta machała różdżkami jak szaleńcy. I właśnie w tym
momencie pojawiła się panna Black i Draco Malfoy.
- Ludzie! Nie znacie czegoś takiego
jak czarna magia? - krzyknęła. - Usunąć te węże. Z naszymi najlepszymi
przyjaciółmi się tak nie postępuje - uśmiechnęła się wrednie. - A ty możesz iść,
bo się tu jeszcze wykrwawisz. Poradzimy sobie - zwróciła się do Adriana, a
chłopak posłusznie odbiegł. - No to teraz się naprawdę zabawimy - przygryzła
wargę. - Ale wiecie, tak na ostro.
Zobaczyła przerażone oczy Granger.
Popatrzyła w nie krótko i jakby od niechcenia rzuciła w nią klątwę Cruciatus.
Ruchy miała po matce.
- Już wiecie o co chodzi? -
popatrzyła na swoich. - To dalej, nie stójcie tak!
I dopiero teraz rozpętało się
piekło. Ucierpieli wszyscy uczniowie Domu Lwa i tylko jeden ze Slytherinu, a
wszystko dlatego, że Parvati Patil niespodziewanie odbiła zaklęcie. Niestety
tym nieszczęsnym uczniem była Hermiona Lestrange - Black. Dlatego mimo
zwycięstwa nie odczuwano satysfakcji. Malfoy niósł ją na rękach, bo był
pierwszym, który rzucił się na pomoc. Dziewczyna była nieprzytomna, bo ogólnie
była silna tylko z charakteru. Gdy doszli do Pokoju Wspólnego Slytherinu
przyjaciele chcieli z nią zostać, ale blondyn uparcie stwierdził, że da sobie
radę. I tym oto sposobem Hermiona kolejny raz wylądowała w łóżku zimnego
arystokraty. Tyle, że tym razem w zupełnie innych okolicznościach niż zwykle.
***
Młody Malfoy dobrze wiedział, że
musi ocucić dziewczynę, dlatego też po prostu ją pocałował. A śpiąca
księżniczka, tak jak w baśni, otworzyła oczy. Nagle zaczęła lecieć muzyka:
Budzisz mnie pocałunkiem
i kończy się zły
I kończy się zły
Sen o przyszłości...
i kończy się zły
I kończy się zły
Sen o przyszłości...
"Dobra, to było dziwne" - pomyślał blondyn. Panna Black
rozglądała się otępiała. Arystokrata dostrzegł na suficie… Irytka?
- Co ty robisz?
- To co zawsze - zarechotał duszek i zniknął, tak jakby dosłownie rozpłynął
się w powietrzu.
- Gdzie ja jestem? Co ty tu robisz?
- Spokojnie, po prostu cię ratuję. Normalka, co nie?
Wściekłe spojrzenie.
- Widzę Black, że już całkiem wróciłaś do siebie - uśmiechnął się szeroko
niczym clown.
***
Lord Voldemort nad ranem wezwał przed swe oblicze Glizdogona.
- Nie wiem, jak to zrobisz, ale chce mieć z powrotem ludzką postać. Nie
tracąc mocy oczywiście. To jest twoje zadanie. Jeśli się wykażesz, nagrodzę cię
należycie. Jeśli nie, lepiej o tym nie mówić. To wielka szansa.
_________________
No i wreeeszcie jest. Mam nadzieję, że ktoś tu jeszcze zagląda, Proszę komentujcie.
Wasza M., która wróciła ze świata nauki ;P